Błękit, Maja Lunde
„Błękit” to książka o braku wody, emocjonalnych stratach i walce buntowników z konformistami. Bardzo pojemny temat z pułapką wodolejstwa.
Wcześniej Maja Lunde napisała „Historię pszczół”, która zapowiadała fajny cykl klimatyczny. „Błękit” trochę ostudził mój zapał do tego cyklu. Co by nie mówić ekologia to ważny temat, więc bez marudzenia pochłonęłam kolejną książkę.
„Błękit” to historia z dwojgiem głównych bohaterów i dwiema równoległymi historiami. Myślę, że dla nikogo nie będzie zaskoczeniem, że te dwa wątki w końcu się połączą. Ten sam zabieg wykorzystała autorka w „Historii pszczół” i było ciekawie. Tym razem to niestety droga na skróty.
Maja Lunde przedstawia nam świat oczami kobiety, która po latach przyjeżdża w rodzinne strony aby ratować lodowiec. Wracając do domu cofa się w czasie, do lat kiedy ludzie zaczynali ekspansywnie ingerować w przyrodę. Drugi wątek to historia mężczyzny i jego córki, którzy uciekając przed suszą zgubili rodzinę. Katastrofa humanitarna wisi w powietrzu, a oni postanawiają poczekać na cud.
Czytając „Błękit” czekałam na przełom w historiach, i to oczekiwania zdusiło klimat książki. Akcja zawiesza się, a później rozmywa. Trudno było mi zaangażować się w losy bohaterów. Wszystkie zdarzenia, towarzyszące im emocje są jednym dźwiękiem. Jakby autorka zapomniała o budowaniu napięcia. Mimo że, tematyka mnie interesuje, to książka nie porywa.
Maja Lunde pisze o tym, że przekształcenia klimatyczne doprowadzą naszą cywilizację do upadku. Ewolucyjnie nie nadążamy za zmianami, które sami wprowadzamy. Podoba mi się styl w jakim autorka o tym mówi. Nie straszy i nie poucza, ona zwyczajnie opowiada co może się wydarzyć. Jednocześnie stara się rozbudzić wyobraźnię. Prosi o zwolnienie i chwilę uwagi, nad tym co nas otacza.
Ta książka niesie w sobie dobre intencje. Wierzę, że dla wielu osób będzie to poruszająca historia. Mimo fabularnych oczywistości i powolnej akcji. To co mnie niecierpliwi, dla Was może okazać się przyjemnie sentymentalne.