Honor. Opowieść ojca, który zabił własną córkę, Lene Wold
Lene Wold przedarła się przez tragiczną historię Aminy, Aiszy i ich ojca Rahmana. Rozmowy z Rahmanem i spotkanie z Aiszą to dokumentacja cierpienia, którego nie da się pojąć.
Tytułowy ojciec zamordował Aminę za to, że zakochała się w kobiecie. Druga córka też miała umrzeć. Aisza przez kilka lat przebywała w więzieniu. Ma zmasakrowaną twarz, ale żyje. Teraz ukrywa się przed rodziną. Morderstwo Aiszy nie było pierwszym którego dopuścił się Rahman. Wiele lat wcześniej, jako dziecko, brał udział w zabójstwie matki.
Jordańskie prawo jest bezwzględne dla kobiet. Usprawiedliwia honorowe zabójstwa. Chroni oprawców, ofiarom nie zostawia cienia nadziei. Lene Wold spotkała się z imamem żeby dowiedzieć się co na to Koran. Jak się domyślacie islam nie ma z tym nic wspólnego. To ultratradycyjne wartości pielęgnowane w małych społecznościach, usprawiedliwią taki rodzaj obrony honoru. Trudno sprzeciwić się grupie od lat stojącej na straży obyczajowego status quo. To uproszczenie nie oddaje złożoności systemu kulturowego Jordańczyków, ale pozwala wyznaczyć granice, w których porusza się Wold.
Przedstawicielem takiej społeczności jest Rahman. Dwa razy udowodnił światu, że potrafi oczyścić splamiony rodzinny honor. Autorka wysłuchuje jego wersji zdarzeń, jednocześnie oddaje głos zmasakrowanej córce. Mimo tego Lenie Wold nie udało się zachować reporterskiego obiektywizmu. Sama przyznaje, że historia nią zawładnęła, ale trudno szukać tu usprawiedliwienia dla jej podejścia.
„Honor. Opowieść ojca, który zabił własną córkę” to ekstremalnie emocjonalna książka. Napisana z rzetelnie zebranego materiału, ale nachalnie forsuje punkt widzenia autorki. Przemyślenia Wold są jednym z bohaterów książki.
W kilku fragmentach próbuje oderwać się od zbrodni. Spojrzeć na zjawisko honorowych morderstw w szerszym kontekście. Szuka źródeł usprawiedliwianie przemocy, oswajania z nią dzieci. Chronienia rodzinnych interesów i unifikacji społeczności. Wold stara się być obiektywna, ale jest w tym nieprzekonująca.
Losy Aminy, Aiszy i Rahmana wyrywają w dziurę sercu. Tej rodziny nie da się zapomnieć. Co nie zmienia faktu, że to przeciętny reportaż. Temat zapanował nad formą. Norweska autorka stanęła przed podwójną przeszkodą. Musiała zmierzyć się z tragedią, która jest częścią powszechnej tradycji. Opowiedzieć o niej, a nie oceniać. Po drugie przeskoczyć kulturowy dysonans. Niestety nie udało się.
Zawsze chętnie czytam książki o kobietach. Cieszę się kiedy dziewczyny mają głos, kiedy ich historie zostają opowiedziane. Czuję, że to ważne i warto o takich tekstach rozmawiać. Tym razem też tak jest. Chociaż mogło być lepiej.