Klasztor, Zachar Prilepin
4 lata temu wszyscy czytali „Klasztor. Pamiętam moment, że recenzje były w każdej gazecie. Powiedzieć, że to hit jakoś nie wypada. Nie ta liga. Długo się zbierałam, literatura obozowa nie jest moim pierwszym wyborem. W końcu przyszedł mój czas na „Klasztor”.
Akcja powieści dzieje się w latach 20. XX w., na Wyspach Sołowieckich w klasztorze przekształconym w obóz pracy. Miejsce surowe, zimne i dzikie. Daleka samotnia na Morzu Białym, na którą zsyłano kryminalistów, więźniów politycznych, złodziei, mniejszości etniczne, duchowieństwo, intelektualistów, rewolucjonistów i chłopów. W jednym klasztorze mieszka cała Rosja. Jedni żyją dostatnie, robią kariery. Inni szybko umierają. Ich drogi często się przecinają, a losy niektórych zaskakująco zmieniają.
Jedną z takich osób jest Artiom. Trafia do obozowej formacji przeznaczonej do ciężkich prac fizycznych. Nawiązuje w niej pierwsze przyjaźnie, z którymi przychodzi wiedza o życiu w Słowkach. Ale Artiom ma swój sposób na przetrwanie. Wplątuje się w sytuacje, które zamieniają wegetację w życie. Przyciąga spojrzenia. Jest charakterystyczny za co płaci wysoką cenę. W tych nieludzkich warunkach rozgrywają się moralne dylematy, rodzi się miłość. Ludzie przekraczają granice, chorują na samotność i szukają oparcia w drugim człowieku.
Fantastyczna jest przemiana Artioma, a właściwie stopniowe odsłanianie jego charakteru. Jest jak kameleon. Ma wrodzoną umiejętność wykorzystywania okazji. Rodzaj sprytu połączonego z nonszalancją. Ta mieszanka omal go nie zabija, a innym razem stawia przed życiową szansą. Artiom nie jest ani dobry, ani zły. Próbuje przeżyć na własnych zasadach. Wydaje się być twardy i cały czas gotowy na śmierć, ale wewnętrzne monologi pokazują jego drugą twarz. Często żałuje pochopnych decyzji. Boi się konsekwencji i przyszłości. Najbardziej zmienia go miłość. Wzrasta w nim myśl, że to uczucie go ocali. Jednocześnie obnaża najsłabsze strony.
Równolegle z historią Artioma toczy się historia klasztoru i jego dowódcy – Fiodora Eichmanisa. Warto wiedzieć, że pradziadek Prilepina był w tym obozie. Opowiedział pisarzowi o pierwszym naczelniku. Człowieku okrutnym i wyrachowanym, ale budzącym podziw. Rzadko pojawia się w powieści osobiście. Poznajemy go z relacji osadzonych. Jest jak Wielki Brat, czuwa nad obozem. Więźniowie szanują go i podziwiają, co wydaje się być rodzaje zbiorowej schizofrenii.
Prilepin często przemyca dzieje samego klasztoru i mnichów, którzy go stworzyli. Pisze o ascetycznym życiu w klimacie tak surowym, że aż morderczym. Katorżniczej pracy i wierze nie tylko w Boga, ale też w prostotę, która pomaga żyć i wybaczać. Klasztor jest świadkiem upadku człowieku. Miejscem niekończącego się lęku przed Bogiem i ludźmi, tłem wykonywanych wyroków. Ale jest też jedynym miejscem żywych ludzi. Paradoksalną oazą, w której czekają przyjaciele. Adresem pod który przychodzą paczki od rodziny. To tu jest szpital i teatr.
To szorstka, brutalna powieść i pod każdym względem niesamowita. Jest w niej ten rodzaj uniwersalnej prawdy o ludziach, która realizuje się niezależnie od scenografii. Takie książki chodzą ze mną latami.
To zdecydowanie więcej niż obozowa opowieść o przetrwaniu. Przeżycia, choć cały czas obecny, schodzi na drugi plan. Ważniejsze są historie więźniów. Przekrój charakterów i motywów. Autor jasno daje do zrozumienia, że zło śpi w każdym z nas. Jest teraz i było na Sołowkach. Wszechstronna powieść, która nie kopiuje znanych motywów. Odczytuje je w nowy sposób. Współczesna, wielka literatura.